poniedziałek, 22 lipca 2013

Podróż za jeden uśmiech


Zaczyna się od "A może by tak gdzieś pojechać P.?"
Albo zwyczajnego "Już nie mogę. Nosi mnie już. Nie wytrzymam ani tygodnia dłużej w mieście! Muszę wyjechać"
Na całe szczęście P. po tylu latach już nie mówi: "Ale po co? Jak to? Znowu?" Tylko "Super!"

Cenię je i uważam za jedno z najwyższych dóbr jakie dostajemy od życia.
Nowe meble, samochód, rower, ubrania mogą poczekać, a nawet nigdy nie mieć miejsca.
Ważniejsze są dla mnie podróże.
Małe, duże. Obojętnie.
Ważniejsze.

No to sprawdzam fundusze i dopasowując do nich wybieram palcem miejsce na mapie. Najczęściej ze względu właśnie na pieniążki są to miejsca, gdzie nie ma Euro i tam, gdzie jest zielono, ludzie są mili i tam, gdzie jeszcze nie byliśmy. Nie tak dawno dwa razy pod rzad był to Krym. innym razem Bieszczady, potem Czarnogóra , która mimo, że ma europejską walutę jeszcze pozostaje nietknięta komercją. Poza tym za niewielką cenę można zwiedzić więcej. Można więcej poznać. Bardzie być. Ja osobiście wolę jechać gdzieś na własną rękę i kilkanaście dni zwiedzać dana miejscowość, okolicę, kraj jeżdżąc lokalnymi środkami komunikacji niż kupować dwutygodniowy pobyt gdzieś w hotelu. Wolę wolność wyboru.

Potem już tylko chwilę zajmuje zarezerwowanie kwatery. Niekiedy też noclegu szukamy na miejscu. Potem następuje mój jeden z ulubionych momentów "przed" a mianowicie czytanie o danym miejscu, wertowanie blogów podróżniczych, oglądanie zdjęć i czytanie opowieści turystów, którzy już tam byli. Nie dozuję sobie tego. Czytam jak najwięcej mogę. Czasami tez wybieram się z P. do księgarni. Bierzemy z półki wszystkie przewodniki o danym miejscu i wertujemy strona po stronie i pokazujemy sobie nawzajem cudowne zdjęcia miejsc, które niedługo już będziemy widzieć. Czytamy o przysmakach, zapachach, ludziach. Nie możemy się doczekać. Czasami robię jakiś plan. A czasami chce tyle zobaczyć, że robienie planu mogłoby przestraszyć uczestnika chcącego sobie po prostu poodpoczywać. Dlatego coraz częściej go nie "publikuję", nie wygłaszam. Wszystko okaże się na miejscu.

Potem jest etap pakowania  rzeczy w torbę lub plecak albo walizkę. Skreślanie krok po kroku rzeczy z listy, które są już gotowe i czekają zapakowane. Ten etap lubię najmniej. Nigdy nie wiem co do czego mi będzie pasować i co z czym będe zakładać. Nie lubię w ogóle nad tym rozmyślać. Później jeszcze tylko ogarnięcie domu na sam koniec żeby wrócić do czystego i można jechać. Upewnienie się na sam koniec czy wszystko zapakowane. Jak zwykle i tak się okaże, że zapomniałam okularów przeciwsłonecznych albo apaszki. a ja lubię apaszki. No nic. Kupię sobie - będę miała pamiątkę.

I wyruszamy! Uwielbiam też samą podróż. No może niekoniecznie w upale w autobusie, ale samą podróż bardzo cenię. Oglądam świat zza szyby samochodu, pociągu czy samolotu. Fascynuje mnie obserwowanie ludzi. Pięknie ubranych biznesmenów lecących pewnie na jakąś bardzo ważną konferencję tylko z aktówką. Lubię patrzeć też co ludzie czytają, jak się ubierają, zgadywać skąd są. Uwielbiam w podróży kombinować czym i jak dojechać gdzieś. Kocham też smakować. Chodzić do knajpie uczęszczanych niekoniecznie przez turystów, bardziej przez tubylców. Na Ukrainie jeść pielmieni, w Wenecji pić kawę bez mleka której nie cierpię, w Chorwacji do wszystkiego dodawać czosnek i rozmaryn. Uwielbiam wąchać miejsca. Robić zdjęcia. Smakować. Być. Tak zwiedzam. Chłonąc atmosferę danego miejsca. Będąc wśród mieszkańców nie obok.

Zupełnie nie rozumiem jak można nie lubić podróżować :) Tak samo jak nie rozumiem jak można nie lubić pomidorów, truskawek albo czekolady :) Może ja po prostu dostałam te miłość do podrózowania dodatkowo od tych wszystkich, którzy tego nie lubią? :) Tak w zamian. Chyba tak.

I mimo, że w tym roku moje wakacje trwały tylko dwa dni. Były w miejscu, w którym już byłam kilka razy więc niekoniecznie poznawałam tam cokolwiek. To miło znów poczuć wiatr we włosach i zapach bryzy polskiego morza. Mimo, że z całego serca kocham góry,  miło po prostu podróżować. Mimo, że nad morze jechałam 8h i wracałam 9h a  nad samym morzem byłam bardzo krótko, miło zapomnieć o codziennej rutynie i biegu i miło jak największym problemem w ciągu dnia jest rozwiązanie dylematu z czym zjeść gofra :)







Drodzy moi! A Wy? Lubicie podóżować?
Gdzie spędzacie wakacje w tym roku?
Lubicie się pakować, przygotujecie się jakoś do wyjazdów?

Pozdrawiam Was i przesyłam moc buziaków i podziękowań za liczne komentarze pod ostatnim postem. 

wtorek, 16 lipca 2013

Pogodzić się


Drodzy moi!

W prawdzie LePetitka Marché  i rzeczy z tym związane pochłonęły mnie bez reszty, ale odczuwam potrzebę podzielenia się z Wami moimi dzisiejszymi emocjami. Za dużo ich żeby trzymać wszystkie w środku, w końcu się muszą gdzieś ulotnić, wylać, wysypać. A tu najlepiej.


I tak sobie myślę, że ta energia pozytywna jest z uświadomienia sobie pewnej sprawy. A mianowicie tego, że każdy ma inaczej i ciągłe poczucie niesprawiedliwości utrudnia cieszenie się nawet z najmniejszej sprawy. Więc się pogodziłam.

Z tym, że mimo wykształcenia i doświadczenia zarabiam najmniej z otoczenia.


Z tym, że wzrostu to ja nie mam zbyt dużo, a wszyscy inni tak! I że Ci wszyscy inni mogą kupować normalne spodnie i nie muszą ich skracać, i że kozaki sięgają do połowy łydki im a nie do kolana, i że te same kozaki zwężenie mają na początku łydki dla wszystkich a nie na jej samym końcu przez co kozaków zakup dla mnie graniczy z cudem.

Z tym, że mimo uważania na to co jem, odżywiania się przeważnie sałatkami, ciemnym chlebem i mimo picia zielonych herbat i wody, tyję szybciej niż te co się objadają tortillami, pizzami i makaronami z sosem beszamelowym. No dobrze. Z tym pogodziłam się na pół. Ale przynajmniej wiem, ze powinnam się pogodzić:)


I jeszcze z tym, że nie zawsze wszyscy mówią prawdę, że obiecują coś a potem nie dotrzymują słowa, że oszukują, i że wcale nie wszyscy mają dobrą naturę.

I jest jakby lepiej. Jakby luźniej się żyje. I choć dalej się we wszystko zanurzam i angażuję uczuciowo, emocjonalnie i zwyczajnie najbardziej jak mogę, uczę się nie reagować na wszystko 100% gniewem, radością (choć to akurat trudne) i wybuchem płaczu. Uczę się - nie oznacza, że tak nie jest. Bo na przykład nie dalej niż w piątek, gdy się dowiedziałam o narodzinach skrzata z trudem opanowałam chęć podskoków na koryatarzu w pracy. W tajemnicy ...nawet wykonałam z trzy, ale jak nikt nie widział :) I trudno też, jeśli ktoś mnie obwinia i mówi przykre rzeczy, zachować zimną krew i się nie popłakać, nie odpowiedzieć drżącym głosem.

Chciałabym jeszcze mieć taki wewnętrzny spokój i być opanowana, ale to chyba nie tkwi już w mojej naturze choleryka. Ale chciałabym się nie wzruszać przy byle jakim tandetnym filmie, albo wtedy jak się dostaje magnetofon na urodziny i jak się czyta życzenia i charakterystykę imion. Przy byle jakiej sytuacji. Albo chciałabym nie być w gorącej wodzie kąpana, nie reagować impulsywnie, chciałabym najpierw pomyśleć a potem zrobić. No niestety - w praktyce wszystko wychodzi na odwrót. I chciałabym przestać kochać niepraktyczne rzeczy, albo jakieś takie nikomu niepotrzebne. Zgłaszać się na ochotnika wszędzie a potem się złościć, że kurcze...zawsze ja! że po co mi to było. Ale tak to jest. Nie wiem tylko, czy w moim imieniu siedzą te emocje, czy w znaku strzelca, czy po prostu we mnie. Może się kiedyś zmienię i będę jak te wszystkie kobiety, które z wielką elegancją i niespiesznymi ruchami wsiadają do auta i z niego wysiadają, które z gracją wyciągają portfel z idealnego porządku w torbie i które nie wiedzieć czemu zawsze mają idealne paznokcie i fryzury. Może w końcu przestanę obgryzać swoje pazury i może w końcu ludzie w pracy przestaną mi mówić..żebym coś zrobiła z tymi włosami. Ale uwierzcie mi. Czeszę je kilka razy dziennie, układam, ale one po swojemu żyją. To co je będę zmuszać. Albo może kiedyś będę zawsze na czas na przystanku a nie zawsze z zadyszką wsiadać do tramwaju. I może kiedyś założę spodnie w kant i do tego marynarkę pasującą i buty na obcasie co nie są zawsze za duże i pójdę spokojnym krokiem, wyszykowana i będę w miejscu umówionym piętnaście minut wcześniej. Ahh uwielbiam takie kobiety i podziwiam je za to, że wstają ten jakiś długi czas przed pracą i dbają o to by wyglądać nienagannie, za to, że są otulone drogim zapachem, który unosi się jeszcze długo za nimi i które są takie pewne siebie, co po nich widać.

Pracuję nad tym. Póki co  zakałdając cokolwiek wyglądam jak mała dziewczynka, mam bałagan w torbie, na głowie i w głowie, biegnę do autobusu po drodze zatrzymując się by pogadać z kotem i go potarmosić, chodzę sobie na boso i za dużo mówię. Stanowczo za dużo. Mam ataki śmiechu jak czwartoklasistka i rządzą mną emocje a nie ja nimi. Wybieram kalosze w paski zamiast eleganckich modnych i sukienki w kwiatki, falbanki i piórka z bawełny zamiast dopasowanych z eleganckiego materiału. Tańczę skacząc po całym domu i chodzę na czworakach po schodach. Ale nic to.
Mimo, że nad tym pracuję, powoli dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu bo przecież inna zupełnie jestem. I chyba się z tym pogodzę.


O... takie kobiety podziwiam...

http://crushculdesac.tumblr.com/
http://25.media.tumblr.com/da0f0400ca809af0c481fee6a39c8b89/tumblr_mon8b3uqsv1s4kgg7o3_1280.jpg
http://www.ciacha.net/blogi/ronaldovva/2013/06/sesja_nagore_dla_hiszpanskiego_vogue_/1


http://4.bp.blogspot.com/-95XL6MGj_nM/UE2jW9K-M7I/AAAAAAAAALE/K1Yh7kbVgs0/s1600/16.jpg
http://crushculdesac.tumblr.com

Śliczne prawda? Widać pewność siebie i taką kobieca kobiecość.

I tak z ta energią żyję dziś. Nie wiem czy od kawy czy od czekolady, czy od słońca czy od czego ją mam. Ale mam. A właśnie. Jadę na wakacje! No dobrze. Wakacje to zdecydowanie za dużo powiedziane ale nazwę je tak bo w tym roku na żadne inne zapewne nie pojadę. a więc moje wakacje będą trwały całe trzy dni weekendu ale nad morzem. I choć milion razy wolę góry niż morze, może być :) Będę chodzić na boso po piasku, zjem gofra z cukrem pudrem, dorsza z frytkami i porobię zdjęcia. Oby nie padało. Przyznaję szczerze, że odkąd mieszkam tu gdzie mieszkam a trwa to całe dwa tygodnie to nie chce mi się nigdzie chodzić, jeździć itd. Czuję się trochę jak na wakacjach :) Fajne uczucie.

Buziaki przesyłam wszystkim w ten słoneczny wtoreczek!

I jestem ciekawa Waszego zdania na temat tego pogodzenia się i kobiecej kobiecości. Jeśli takie jesteście - zdradźcie mi przepis :) 

piątek, 12 lipca 2013

Wielowatkowy tydzień...


...i wielowatkowy będzie ten post chociaż takich nie lubię :)

Dziękuję
Na samym początku podziękowania.
Bo się należą! I bo jestem wdzięczna.

Dla Was wszystkich! Dla tych, którzy kliknęli na mój LePetitka Marché, obejrzeli, napisali komentarze i maile i dla tych, którzy coś zamówili. Dziękuję za miłe przyjęcie. I mam nadzieję nie poprzestać na tym. Już mam w planach zmienić wygląd targu i zrobić kilka projektów. Natchnęła mnie Weronika z bloga "we grochy" - dziękuję Ci pięknie.

Skrzat
Od rana się skupić nie mogę. Jest powód oczywiście. Mamy nowego członka rodziny a ja po raz drugi zostałam ciocią. Mały skrzat to dziewczynka i mimo, że widziałam ja tylko na razie na zdjęciach już ją kocham nad życie :) Słodka jest. Taka puszysta :) Jutro już ją widzę na całe szczęście i nie mogę się doczekać :)

Odwiedziny
Jako że mieszkam w moich nowych starych czterech ścianach to wszystkich zapraszam. Więc przychodzą i tak na przykład wczoraj była u mnie Mała Mi i przyniosła ze sobą kwiatki z ogródka i miętę, z którą właśnie piję herbatę. Cudna! Dziękuję :*

Weekend
Dobrze, że jest weekend. Nawet jeśli miałby być cały deszczowy. Przynajmniej będzie pięknie pachnieć. Tydzień był tak bogaty w emocje, że mam zamiar się poobijać, choć przyznam szczerzę, że średnio umiem tak się byczyć. Ciągle coś muszę robić :)odbija się to na moim notorycznym bólu głowy.
Miałam w planach zrobić kruche ciasto z rabarbarem raz jeszcze. Tym razem jest to tarta więc ciasto kruche...potem rabarbar i kruszonka :) I właśnie wyjęłam je z piekarnika :)
I P. jadł właśnie takie ciepłe wyjęte prosto z piekarnika :)

PS: Mówiłam już, że nie miałam pojęcia, że zmywarka to jednak jest cudowne urządzenie?







Cudownego weekendu Wam życzę i smacznego ! :)
Dużo radości i inspiracji!


sobota, 6 lipca 2013

At last Saturday!

Na ścianie maźniętej farbą tablicową - "At last Saturday!"

Na początku dzisiaj się wyspałam.
P. kupił frezji cały bukiet - pachną lepiej niż niejeden odświeżacz powietrza.
Kocham frezje nad życie.
Potem były świeże bułki z pomidorem, mozzarellą i octem balsamicznym.
Też kocham.
Następnie też kawa w filiżankach od tej czarodziejki.
Znowu kocham.
A następnie zakupów domowych moc. Przyborniki na mydło, ręczniczki, drewniane żaluzje do łazienki i też drewniana skrzynka. Skrzynkę malowałam bejcą na krwistą czerwień pół wieczoru.
Drugie pół dosiewałam trawy.
I jeszcze na obiad były pierogi z jagodami.
Do tego koty na zmianę przychodzące po mleko i kawałek czegoś.
Z daszku przy wejściu wisi latarenka ze świeczką.
Komary tną niestety.
Słychać przekrzykujące się ptaki.
W powietrzu czuć sąsiedzkie grille.
Pachnie wakacjami.
Mimo, że ich nie mam i nie będę miała raczej w tym roku, taka sobota to marzenie.
Cudownie!

A tu na dowód kilka zdjęć :)









Cudny ten kot prawda?
Nietykalski taki jest jeszcze ale powoli się oswaja.
Do kompletu przychodzi jeszcze taki śliczny nieduży szaro bury i wielki gruby rudy kocur :) Tak więc do wyboru do koloru!

A właśnie! Jest coś jeszcze co wprawia mnie w tak doby humor!
Mam nowe hobby! Pochłania mi wolne chwilki :) Nigdy nie sądziłam, że będę takie rzeczy robić a jednak!
Pokażę Wam następnym razem. Może się spodoba i ktoś z Was zechce mieć moje małe dzieła w domu? :)

Buziaki wielkie i cudownej niedzieli życzę!


czwartek, 4 lipca 2013

Home sweet Home

Moi drodzy!
Radość wielka!
Tryska ze mnie!
Z oczu, z uszu, zewsząd!

Nieprzespane noce, bolące nawet najmniejsze mięśnie w całym ciele. Powieki górne klejące się do tych dolnych przez cały dzień w pracy. I wielka chęć i niecierpliwość żeby znów być w swoich czterech ścianach. Coś ustawiać, przestawiać, podlewać. W końcu! W domu! Swoim! (no prawie swoim...za trzydzieści lat już bez prawie swoim). Przeprowadzałam się drugi raz w życiu i mam nadzieję, że ostatni. Nie lubię. Przykro mi, że jakoś muszę ruszać, porządkować, wyrzucać, selekcjonować moje rzeczy. Mimo, iż przeprowadzka na wymarzone miejsce to jakoś tak w umyśle i na serduchu poruszone. Coś. Że coś się kończy, coś zaczyna. Jakaś granica, kreska, przeszłość, przyszłość. Zbyt sentymentalne to ale jest. I pozbyć się nie da. Po kilku dniach zostały tylko te pozytywne już uczucia :)
Na szczęście.

W planach miałam co innego. Chciałam na bieżąco pokazywać na blogu zdjęcia postępów remontu. Ale nie wyszło. W prawdzie jeździłam z aparatem na jeszcze wtedy miejsce ( jak to P. mówi ) budowy, ale wszędobylski kurz, kable wystające ze ściany, podłoga na pół położona i nieumyte okna twierdziły, że nie są fotogeniczne. Chyba miały racje.

Z tej właśnie przyczyny efekt postanowiłam pokazać dopiero teraz.
Jest ciemno w całym domu. Delikatne światło od lampy ulicznej dociera przez umyte już okna i tłumiąc się przez lniane firanki wygląda trochę tak jakby miał się za chwilę odbyć pokaz slajdów z dzieciństwa. Na górze w sypialni nowa pościel czeka na mnie i nie wiem dlaczego ale mogę przysiąc, że ma wspaniałe właściwości działające na mnie cudownie relaksująco. I do tego wszystkiego jeszcze trawa na zewnątrz. Wprawdzie gdzie nie gdzie tylko wyrośnięta bo zawsze po zasianiu niszczyła ją ulewa. Ale mimo wszystko jest. Kilkanaście metrów kwadratowych ale są. Nad nią choinki i cudna brzózka.
Cegła, trawa, podłoga, kosz piknikowy i lampy - wszystko się dopiero poznaje ze sobą, ale już tak obserwując z trzeciej strony mogę śmiało przyznać, że widać, że się zaprzyjaźnią.

Konfrontacja przed i po dla Was :)
Zapraszam na krótką podróż po głównych pomieszczeniach domku. Rozgośćcie się proszę i czujcie się jak u siebie :)

Zacznijmy od...


łazienki "przed'



a tu łazienka "po" - pierwotnie ściana nie miała być w kolorze "magnolii" lecz wrzosu, ale z czasem cała koncepcja uległa zmianie :)



_________________________________________

Następnie zapraszam do sypialni :) Tak było


A tak jest teraz. Tylko jeszcze brakuje np. lampek i kolekcji moich czarnych i białych ramek nad łóżkiem. Może w ten weekend...?


_________________________________________

Teraz hmm...taki zakątek pod schodami... tak było...


A tak jest teraz :) 


_________________________________________

Kolejno widzimy salonik w czasie przeszłym :)


Oraz w czasie teraźniejszym. No może wczorajszym bo teraz na parapetach są też kwiatki :)


_________________________________________

Teraz przenosimy się tuż obok w stronę kuchni. kuchenki. malutkiej :) Tak wyglądała...




A tak wygląda teraz...



Mam nadzieję, że metamorfoza naszego wnętrza się podoba. My jesteśmy zachwyceni tym, że to w końcu małe cztery ściany na ziemi, w których czujemy się dobrze :) Będę starać się na bieżąco informować Was o zmianach jakie następują. Np. dziś P. wyposażył mnie w kredę więc śmiało mogę wyżywać się na mojej ścianie tablicowej....średnio ją widać na tych zdjęciach ale jak się przyjrzycie to zobaczycie ją po prawej stronie kuchni :) Taaak...tam będą przepisy na coś gorącego z cynamonem w zimie i coś z cytryną i miętą na lato.

Przepraszam najmocniej za chaos w tym poście. Ale to wszystko przez radość i zmęczenie.

Kochani - mam nadzieję, że tu bywacie, oglądacie i czytacie :) Pozdrawiam Was i ściskam! A jutro weźcie ze sobą parasolki - ma padać!

PS: Odwiedzają nas koty!